SOR czyli Szpitalny Oddział Ratunkowy. Czym jest i kiedy do niego trafimy?

Potrzebujesz recepty, zwolnienia lub konsultacji lekarskiej?
Zamów terazWielu z nas zna ten skrót, choć nie wszyscy chcieliby mieć z nim osobistą styczność. SOR – Szpitalny Oddział Ratunkowy – miejsce, gdzie czas przybiera inny wymiar, a zdrowie i życie wiszą często na cienkiej nitce. Choć dla pacjenta to często tylko sala z białymi ścianami, migającymi lampami i krzątającymi się ludźmi w fartuchach, dla systemu ochrony zdrowia to newralgiczny punkt, w którym zderzają się dwa światy: świat nagłego, nieprzewidzianego zagrożenia i świat skomplikowanych mechanizmów organizacyjnych, które mają uratować to, co jeszcze można uratować.
Szpitalny Oddział Ratunkowy nie jest odpowiednikiem gabinetu lekarza rodzinnego na sterydach ani alternatywą dla nocnej apteki. To miejsce przeznaczone wyłącznie dla pacjentów w stanie nagłego zagrożenia życia lub zdrowia. Trafiają tu osoby po wypadkach, z zawałem serca, z udarem, krwotokiem wewnętrznym, poważnym urazem głowy czy nagłą dusznością. W teorii brzmi to prosto, ale w praktyce SOR bywa nadużywany. Nie dlatego, że pacjenci są złośliwi. Raczej z braku wiedzy, systemowych rozwiązań lub zwykłego ludzkiego lęku. Bo kiedy ciało wysyła sygnały, które nie dają spokoju, trudno pozostać obojętnym. A jeśli najbliższy termin u specjalisty to za dwa miesiące, a nocna pomoc medyczna nie odpowiada, to co pozostaje?
Kto powinien trafić na SOR, a kto powinien go unikać?
SOR funkcjonuje w trybie ostrego dyżuru i został zaprojektowany po to, by reagować natychmiast. Nie za godzinę, nie jutro, nie po konsultacji, ale teraz. Jednak nie każda dolegliwość kwalifikuje się jako stan nagły. Ból gardła, gorączka, przedłużająca się migrena czy ból pleców po całym dniu pracy nie są wskazaniami do interwencji na SOR. To nie deprecjonuje cierpienia pacjenta, ale kieruje je na inny tor. Kieruje do lekarza POZ, nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej, bądź e-konsultacji.
Jednak jeśli człowiek traci przytomność, ma trudności z oddychaniem, bóle w klatce piersiowej przypominające zawał, nie może ruszyć kończyną po upadku, krwawi z przewodu pokarmowego lub został dotkliwie pobity, wówczas SOR jest właściwym miejscem. Tam lekarze mają nie tylko sprzęt, ale i kompetencje, by w trybie pilnym postawić diagnozę, wykonać badania obrazowe, uruchomić procedury resuscytacyjne lub zakwalifikować pacjenta na blok operacyjny.
Problemem jest jednak to, że wielu pacjentów trafia tam z przypadkami, które mogłyby poczekać. Nie dlatego, że chcą ominąć kolejki, ale często dlatego, że system ich nie zatrzymał na wcześniejszym etapie. W SOR-ze nie obowiązuje wcześniejsza rejestracja, nie trzeba mieć skierowania, a procedura przyjęcia odbywa się według tzw. systemu triażu, czyli oceny pilności stanu pacjenta. Oznacza to, że nawet jeśli ktoś przyjedzie jako pierwszy, ale jego stan nie zagraża życiu – będzie czekał. Czasem długo. Właśnie dlatego wiele osób narzeka na kolejki na SOR-ze, nie wiedząc, że w rzeczywistości to nie kolejka do lekarza, ale priorytetowanie najcięższych przypadków.
Triaż, emocje i oczekiwanie. Co się dzieje po wejściu na SOR?
Triaż, czyli segregacja medyczna, to pierwsze sito, przez które przechodzi pacjent. Wykwalifikowana pielęgniarka triażowa ocenia stan pacjenta na podstawie objawów, pomiarów życiowych i ogólnego wrażenia klinicznego. W zależności od oceny pacjent otrzymuje kolor. Czerwony to natychmiastowa pomoc, pomarańczowy oznacza pomoc w ciągu 10 minut. Kolor żółty oznacza pomoc w ciągu godziny, zielony – czas oczekiwania do 4 godzin lub niebieski: pomoc nie jest pilna. System ten ma zapewnić skuteczność i bezpieczeństwo, ale może wywołać frustrację, jeśli ktoś przyjeżdża z bólem zęba i czeka pięć godzin, podczas gdy nowo przywieziony pacjent z wypadku samochodowego trafia na stół operacyjny od razu.
Emocje na SOR-ze sięgają zenitu. Ludzie są zestresowani, zmęczeni, niepewni tego, co się wydarzy. Czasem siedzą w poczekalni z dzieckiem na rękach, z lękiem w oczach i pytaniem: czy to coś poważnego? Personel robi, co może, ale nie jest w stanie przełamać barier systemowych. Zbyt mała liczba lekarzy, ogromna liczba pacjentów, brak miejsc na oddziałach i problemy z logistyką transportu pogotowia to chleb powszedni wielu SOR-ów w Polsce. W takich warunkach każde nieporozumienie urasta do rangi konfliktu, a każda minuta opóźnienia odbierana jest jako zaniedbanie.
Warto wiedzieć, że SOR nie wystawia zaświadczeń do pracy, nie leczy chorób przewlekłych, nie wypisuje e-recept dla pacjentów bez dokumentacji, a jego celem nie jest zbadanie wszystkiego, lecz szybka interwencja ratująca życie lub minimalizująca ryzyko trwałego uszczerbku. To nie miejsce na diagnostykę w stylu boli mnie brzuch od tygodnia i chcę to sprawdzić. SOR to czas teraźniejszy. Tu i teraz.
Gdzie kończy się obowiązek szpitala, a zaczyna nasza odpowiedzialność?
Rozumienie funkcji SOR-u to nie tylko obowiązek personelu medycznego, który powinien informować i edukować, ale również nas, pacjentów i obywateli. Świadome korzystanie z systemu ochrony zdrowia to część współczesnej kultury zdrowotnej. Jeśli zaczniemy traktować SOR jako ostatnią deskę ratunku, a nie pierwszy kontakt w każdej medycznej wątpliwości być może skrócimy czas oczekiwania tym, którzy naprawdę nie mogą czekać.
Ważne jest też, by wiedzieć, co dzieje się po interwencji na SOR-ze. Pacjent może zostać przyjęty na oddział, wypisany z zaleceniami lub skierowany do dalszej diagnostyki ambulatoryjnej. Czasem kończy się to krótkim pobytem na obserwacji, a czasem długim leczeniem szpitalnym. Nie ma jednej ścieżki. Każda historia na SOR-ze pisana jest w czasie rzeczywistym, pod presją sekund i niepewności.
Tymczasem, my jako społeczeństwo możemy wspierać działanie tych oddziałów, nie tylko rozumiejąc ich przeznaczenie, ale również korzystając z alternatywnych rozwiązań, takich jak e-konsultacje, nocna opieka zdrowotna, lekarz POZ czy programy profilaktyczne. Bo zdrowie to nie tylko brak choroby. To także umiejętność podejmowania właściwych decyzji w trudnych momentach.